18 listopada 2012

Rozdział 1

Cal nigdy się nie spodziewał, że może tak zacząć dzień.
Obudził się grubo po szesnastej, w ciasnawym, czerwonym pomieszczeniu. Wielkie, mahoniowe łoże pościelone było czerwoną satyną. Ściany wyłożono czerwonym aksamitem. Wszystkie lampy świeciły na czerwono. Czerwoną sukienkę rzucono na obity czerwoną skórą fotel, stojący na skraju czerwonego dywanu. Młoda dziewczyna leżąca na podłodze u nóg łóżka ubrana była jedynie w jedwabną, czerwoną bieliznę. W piersi miała dużą, pustą, czerwoną dziurę. Czerwone, niebijące już serce leżało elegancko na tacy, znajdującej się na szafeczce nocnej.
Cal natychmiast spojrzał na swoje ręce. Były czerwone aż po łokcie. Opadł ciężko na satynowe poduszki, wzdychając ze zrezygnowaniem.
— Cholera… Znowu…



Zazwyczaj stara fabryka zabawek ożywała dopiero w nocy. Jej mieszkańcy spali całymi dniami, budząc się dopiero, gdy ich władca na to zezwolił. On sam nie potrzebował snu, odpoczywając w sobie tylko znany sposób. Większość czasu spędzał w samotności, obserwując i rozmyślając. Rzadko kiedy miewał gości. Mniej niż dziesięciu odwiedzało go regularnie. A na palcach jednej ręki mógł policzyć tych, których wizyty sprawiały mu przyjemność.



Mistrz Marionetek pracował bez wytchnienia od wielu godzin, kiedy jego ulubiona lalka poinformowała go o nieoczekiwanym gościu. Nie przerwał swojego zajęcia, nawet gdy usłyszał charakterystyczny stukot obcasów na metalowych schodach. Jego pracownia znajdowała się pod magazynem, trzeba było doń przejść krętymi, zaniedbanymi korytarzami, by w końcu rozpadającymi się schodami trafić na niższy poziom. Właśnie to miejsce nazywał swym prawdziwym królestwem. Stoły zawalone najróżniejszymi śrubkami, narzędziami, wkrętkami i wszystkim, co mogło mu się przydać. Pudła pełne nieudanych zabawek, wadliwych części. Całkowity, niezmierzony chaos, w którym tylko on jeden potrafił się odnaleźć.
— Naprawdę nie rozumiem, jak możesz to jeść. — Kobiecy głos, który dochodził zza jego pleców, wyjawiał pełne niedowierzanie.
Uśmiechnął się nieznacznie, nadal majstrując przy zabawce. Nawet nie zerknął na leżącą na podłodze miskę, z zawartością przypominającą mieszaninę buraków, groszku, bekonu i czegoś zdechłego od kilku dni.
— Czy to jest szczur? — spytała z obrzydzeniem.
— Wołowina — odparł beznamiętnie.
— Chyba przeżuta wcześniej przez szczura.
Wreszcie odłożył śrubokręt.
— Alys, ptaszyno, czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę?
Z tymi słowy odwrócił się w stronę kobiety. Gęste, ciemne włosy opadały delikatnymi falami na plecy, sięgając pasa. Okalały twarz o delikatnych rysach i ładnie zarysowanych kościach policzkowych. Od alabastrowej skóry odcinały się, pomalowane intensywną czerwienią, pełne usta. Na małym, lekko zadartym nosie opierały się duże okulary przeciwsłoneczne, które zdjęła, odsłaniając przeszywające, szare oczy otoczone wachlarzem gęstych rzęs. Kobieta nie grzeszyła wielkim biustem ani szerokimi jak rzeka biodrami, ale za pomocą prostej, acz eleganckiej, czarno-białej sukienki podkreśliła wąską talię i ładną, szczupłą figurę. Dzięki wysokim szpilkom jej zgrabne nogi optycznie wydawały się dłuższe, a ona rosła ze swoich pięciu i pół stóp o ponad cztery cale.
Z postawy Alys wręcz biła pewność siebie, balansująca na cienkiej granicy z arogancją. I choć z tą swoją piękną aparycją zdawała się nie pasować do chaotycznego, zagraconego pomieszczenia, najwyraźniej czuła się tu jak u siebie.
Podeszła do stołu, przy którym pracował Mistrz, spoglądając z zaciekawieniem na jego najnowszy twór; malutki bączek, jeszcze niepomalowany, wykonany z drewna i, fragmentami, metalu.
— Do czego ma służyć? — spytała, wyciągając po niego rękę.
Mistrz Marionetek pacnął ją delikatnie w dłoń. Zerknęła nań z rozbawieniem, ale cofnęła się.
— Czego chcesz?
Prychnęła z wyrzutem.
— Jesteś niegrzeczny. Nie dość, że mi nie odpowiedziałeś, to jeszcze odzywasz się takim tonem.
— Pierwszy zadałem pytanie.
— Ale ja jestem damą, więc jako dżentelmen powinieneś najpierw mi odpowiedzieć, a potem pytać.
Mistrz Marionetek był od niej wyższy o stopę, nawet gdy miała na sobie te zabójcze szpilki, mimo to patrzyła mu w oczy bez lęku. Wiedziała doskonale, kim jest, lecz i tak się go nie obawiała.
— Nie jestem dżentelmenem — burknął w końcu, odwracając wzrok i zakładając leżący na stole cylinder.
Roześmiała się na te słowa, po czym odsunęła się od stołu.
— To wiem. No i zapomnij o tym bączku, teraz nie ma to większego znaczenia. W każdym razie, potrzebuję twojej pomocy.
— Nie. — Jego ochrypły głos stał się nagle stanowczy i poważny.
Uniosła wysoko brew.
— Nie mogę pomagać wam obojgu, to trochę mija się z celem. A ty sobie sama poradzisz.
Myślał, że uśmiech zniknie z jej twarzy, zastąpiony zimnym, niezadowolonym wyrazem. Zaskoczyła go jednak — wyszczerzyła zęby jeszcze szerzej.
— Zdaję sobie z tego sprawę, więc nawet nie miałam zamiaru cię o to prosić. Chodzi o coś innego.
— Zamieniam się w słuch.
            Puściła do niego oko.
— Rób to, co zawsze. Tylko bardziej.



Vince wracał do domu podenerwowany, zastanawiając się, jak przekazać matce szczęśliwą nowinę tak, by nie ukręciła mu głowy. Hej mamo, pamiętasz, że w przyszły piątek jest koniec roku szkolnego, prawda? No właśnie, to do piątku mogę oficjalnie zostać w domu i cieszyć się zawieszeniem. Ale nie jest źle! Powinni mnie wyrzucić, ale dyrektor miał dzisiaj dobry humor. No i pewnie zastanawiasz się, jak w ogóle do tego doszło. Kojarzysz Mary Sue, moją dziewczynę? Dziś dowiedziałem się, że jest w ciąży. Ale nie martw się, nie uprawialiśmy nigdy seksu! Właściwie to problem tego sukinsyna, Alfiego. W sumie mogłem poczekać i walnąć go po lekcjach, ale jakoś mi niesamowicie przeszkadzał na tej stołówce...
Tak, matka go zabije. Jedynym pozytywem sytuacji było to, że ojciec nadal nie wrócił z polowania, uniknie więc przynajmniej wyrzutów z jego strony.
Skręcił już w uliczkę, na której znajdował się jego dom. Zbliżył się do ogrodzenia. Odetchnął głęboko i otworzył drzwi.
— Vince, jak tam w szkole? Zadowolony z zawieszenia?
Zaczęło się.



Łazienka, na szczęście, nie była cała czerwona, a biała. Skromna, znajdowały się w niej jedynie umywalka, muszla klozetowa i prysznic, za co Cal był niezwykle wdzięczny. Musiał zmyć z siebie tę krew, a także otrzeźwić umysł, na co najlepiej działał lodowaty strumień wody. Zajęło mu to niecałe dziesięć minut, nim na powrót zaczął przytomnie myśleć.
Ubrania. Spodnie tylko trochę się poplamiły, ale koszula była cała pokryta krwią. Do wyrzucenia, albo raczej spalenia. Miał marynarkę, więc nie musiał wracać do domu z kompletnie obnażonym torsem. Ubrał się szybko, odetchnął głęboko, po czym wszedł z powrotem do tego czerwonego piekła.
Było lepiej, niż wcześniej myślał. Co prawda krew znajdowała się niemalże wszędzie, aczkolwiek sprawiała wrażenie przemyślanego, będącego na swym miejscu bałaganu. Na przykład lampa: na żarówkę trysnęło trochę posoki, która zasłaniając światło tworzyła na ścianach ciekawe cienie, nadające pewnego klimatu pomieszczeniu.
Roześmiał się głosem całkowicie pozbawionym wesołości. Danse macabre... Brakuje jeszcze tylko flaków zwisających z żyrandola.
Zastanawiał się właśnie, co zrobić z tym bałaganem, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Chociaż pukanie to złe słowo; bardziej adekwatne byłoby sformułowanie: natrętne walenie z całej siły.
— Betty, otwieraj! — krzyknął ktoś ze złością. Jego głos brzmiał, jakby jeszcze nie do końca przeszedł mutację, mimo późnej trzydziestki na karku. Cal natychmiast wyobraził sobie niskiego jegomościa o szczurkowatej twarzy, początkach łysiny oraz dziewiczym wąsiku, ubranego w burgundowy, tani, zupełnie niepasujący garnitur.
Westchnął ciężko i, przechodząc nad ciałem Betty, podszedł do drzwi. Uchylił je nieco, na tyle, by całkowicie widzieć idealne odzwierciedlenie swych wyobrażeń. Była tylko jedna różnica; dwaj faceci o aparycji gorylów, oraz przynajmniej trzy razy mniejszym od tych zwierząt ilorazie inteligencji, stojący za plecami swojego szefa. Błagam... Jak w jakimś tanim filmie gangsterskim.
— Al Capone? — spytał Cal, unosząc wysoko brew.
Szczur roześmiał się tak sztucznie, jak tylko się dało, a jego dzielący tę samą komórkę ochroniarze zawtórowali mu. Musiał wysoko zadrzeć głowę, by spojrzeć w twarz Cala.
— Patrzcie, chłopcy, ale nam się trafił zabawny dzieciak. Uciekaj stąd, gówniarzu, póki jeszcze możesz.
Cal uniósł brew jeszcze wyżej. Dzieciak? Owszem, wyglądał młodziej od swego rozmówcy o przynajmniej piętnaście lat, ale nikt raczej nie nazywał go dzieciakiem. Jedynym czynnikiem mogącym kogokolwiek skłaniać do takiego wniosku, były wiecznie zmierzwione, jasnobrązowe włosy opadające niesfornie na kark. Jednak liczący grupo ponad sześć stóp wzrost, szczupła, acz zdecydowanie męska budowa ciała, oraz ostre rysy pociągłej twarzy natychmiast utwierdzały w przekonaniu, iż ma się do czynienia z dojrzałym mężczyzną. Wizerunek gówniarza najbardziej jednak niszczyły jego oczy: prawe ciemnoszare, jak burzowe chmury, a lewe przeszywająco niebieskie; oba potrafiły zmrozić rozmówcę.
Poza tym on, w przeciwieństwie do Szczura, musiał golić się codziennie.
— Niestety, Betty i ja jeszcze nie skończyliśmy. A płacąc za usługę, domagam się jej wykonania. — Chciał zatrzasnąć drzwi, lecz Szczur mu przeszkodził.
— Skończycie, kiedy coś z nią załatwię.
Cal dostrzegł, jak goryle przymierzają się do wyważenia drzwi. Cholera.
Cofnął się w głąb pomieszczenia, a cała trójka wpadła do środka. I zamarła.
— Co, do kur... — zaniemówił Szczur.
Nie powinniście byli tu wchodzić — pomyślał Cal niemal z żalem.
Powoli, nieubłaganie zamknął drzwi.



Po kilku próbach stworzenia czegoś jadalnego – poddała się. Nie potrafiła gotować, nie lubiła gotować, wszyscy uciekali, kiedy gotowała. Dlatego też teraz leżała na kanapie, oglądała "Draculę" z Belą Lugosi i czekała, aż dowiozą jej pizzę. Zerknęła na zegarek. Może pożegnać się z napiwkiem — pomyślała mściwie.
Wreszcie zabrzmiał dzwonek do drzwi, zatrzymała więc film i poszła odebrać swoje zamówienie. Z wesołym uśmiechem na ustach nacisnęła klamkę, tylko po to, by poczuć wielką chęć rzucenia czymś w ścianę.
— Witaj, Alys — ukłonił się Lucyfer, trzymając płaskie, spore pudło. — Nie martw się, już odebrałem twoją pizzę. Możemy porozmawiać?
— O ile się orientuję, zamawiałam pepperoni, a nie terapeutę. — Skrzyżowała ręce na piersi.
— Zamów pizzę, demona dostaniesz gratis. — Drań uśmiechnął się czarująco. Miał cholernie ładny, cholernie irytujący uśmiech. Gdyby spotkała go po raz pierwszy, pewnie bez pytań padłaby mu w ramiona. Wyglądał na nieprzejmującego się kryzysem wieku średniego czterdziestolatka. Do tego atrakcyjnego czterdziestolatka o przeciętnym wzroście, mocnej szczęce, orlim nosie i magnetyzujących, ciemnych oczach. Nawet krótkie, wciąż gęste włosy przyprószone gdzieniegdzie siwizną dodawały mu uroku. Ubrany był w gustowny garnitur, podkreślający wszystko, co trzeba, a zwłaszcza zgrabny...
Stop.
— Serio, promyczku, starzejesz się. Sztuczki sukkuba...  — westchnęła, ale kąciki ust nieco jej się uniosły.
Wpuściła go, niezbyt chętnie, do środka, a on pewnym krokiem skierował się do pokoju dziennego, dokładnie znając rozmieszczenie pomieszczeń. Poruszał się jak pan na włościach, wyprostowany, z wysoko podniesionym czołem. Drażniło ją to.
Lucyfer usiadł w fotelu. Miał przynajmniej wystarczająco przyzwoitości, by nie zajmować jej ukochanej, świętej kanapy. Położył pizzę na stoliku do kawy, by zaraz bezczelnie się poczęstować.
— Czuj się jak w domu — rzuciła ironicznie. Oderwała kawałek ciasta, po czym opadła na kanapę. — Przyszedłeś tylko po to, by pozbawić mnie obiadu?
— Chciałbym, piękna. Niestety, odwiedzam cię, ponieważ obowiązek mnie zmusił. Rozumiesz, w mojej pracy ciężko o chwilę wytchnienia...
— Właśnie widzę — przerwała mu, przewracając oczami.
— Ty za to, moja droga, ostatnio się rozleniwiłaś. — Zjadł ostatni kęs kawałka, by zaraz kontynuować. — A uważamy, że to niedopuszczalne. Zwłaszcza, gdy weźmiesz pod uwagę, że my harujemy w pocie czoła, a ty tak po prostu latasz sobie po świecie, nic nie robiąc i wiecznie odpoczywając.
Wzruszyła ramionami.
— Jeśli myślisz, że będę z tego powodu rozpaczać...
— Możesz mi wiele zarzucić, ale na pewno nie naiwność.
Spojrzał na nią znacząco. Alys nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Przez cały czas jednak zastanawiała się, kiedy wreszcie demon przejdzie do sedna sprawy. Taka nagła wizyta nie mogła oznaczać niczego dobrego.
— Mam dla ciebie ważne zadanie.
Cholera.



Vince stwierdził, że nie było tak źle. Matka nie szczędziła mu wrzasków, wyzwisk ani barwnych metafor tego, co go czeka w przyszłości. Chłopak siedział wtedy cichutko, nie przerywając wywodu, potakując przy wymyślnych epitetach i zgadzając się na każdą karę, jaką w międzyczasie ustanawiała. Miał już parszywy humor, kiedy wreszcie zapytała go, spokojnym tonem, dlaczego prawie złamał łuk brwiowy Alfiemu. Wtedy opowiedział krótko o sytuacji z Mary Sue, aktualnie jego byłą. Matka przez chwilę siedziała cicho, zastanawiając się nad tym, po czym uznała, że chłopak postąpiłby właściwiej, gdyby poczekał do końca lekcji i załatwił sprawę do końca. Jak już coś łamiesz, to porządnie, a nie "prawie". Tak przynajmniej powiedziałby ci ojciec. Vince'owi poprawił się wtedy nastrój, choć szlabanu i tak mu nie zdjęła.
Od czasu, kiedy matka pozwoliła mu iść do swojego pokoju, zdążył już posprzątać w sypialni oraz łazience, posegregować filmy w biblioteczce i przygotować obiad. Chłopak kilka razy próbował zacząć rozmowę, matka odpowiadała mu monosylabami, ale większość posiłku spędzili w ciszy. W końcu zjedli i chłopak został sam z naczyniami wymagającymi umycia. Sprężył się z robotą, dzięki czemu pozostało mu jedynie wyrzucenie śmieci.
Na zewnątrz było rześko, mimo że zbliżał się już lipiec. Vince, jako że wyszedł w koszulce z krótkimi rękawkami, przebiegł ten niedługi dystans od drzwi do śmietnika. Uniósł pokrywę kubła, z którego uderzył charakterystyczny, mocny smród. Nie był to jednak fetor śmieci.
Vince przez chwilę stał osłupiały, po czym wrzasnął. Jego matka niemalże natychmiast pojawiła się w oknie, a kiedy zobaczyła, jak chłopak cofa się i upada na ziemię, bezzwłocznie wybiegła przez drzwi. Bała się, tego, co zobaczy. Bała się widoku, który doprowadził jej syna do stanu kompletnego szoku i przerażenia. Pełna najgorszych obaw zajrzała do śmietnika.
Zakręciło jej się w głowie. W tej chwili jej zmysły rejestrowały tylko kilka konkretnych szczegółów. Słyszała swoje nagle spowolnione bicie serca. Poczuła suchość w gardle. W jej nozdrza natrętnie uderzał się zapach krwi. Oczy uchwyciły widok, którego do końca życia nie wyrzuci z głowy, który będzie ją nawiedzał w koszmarach, póki nie umrze.
Ktoś niezwykle brutalnie wepchnął złożone pod nienaturalnymi kątami ciało Williama Morrisona, ojca Vince'a. Z jego rozszarpanego gardła nadal płynęła krew.

16 komentarzy:

  1. Tak myślę sobie może zajrzę do Ciebie. Być może będzie coś ciekawego. No i nie pomyliłam się.
    Dziewczyno masz talent nie zmarnuj go! Pisz dalej.
    Zastanawia mnie kim właściwie jest Alys. Może dowiem się w następnym rozdziale?
    No, czekam z niecierpliwością.
    pozdrawiam no i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa. :)
      Co do Alys, to nie mam zamiaru zdradzać, kim dokładnie jest przez jeszcze długi czas. Ale na pewno będzie grała w całej fabule istotną rolę. ;)
      Postaram się napisać nowy rozdział w ciągu najbliższych dwóch-trzech tygodni, ale wiadomo, jak to czasem się przeciąga.
      Pozdrowienia od Mistrza Marionetek :)
      Strzyga

      Usuń
  2. Szkoda:( Ale i tak będę czekać ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak sobie czytałam opowiadanie "Pani Ciemności" i sobie pomyślałam, że zajrzę. Nie żałuję swojej decyzji. Jeszcze dzisiaj pochowam wszystkie misie jakie mam:) Nasuwa mi się wiele pytań, ale poczekam i zapewne dowiem się czegoś więcej. Czekam na kolejny rozdział. Życzę weny:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie żałujesz :) Misiów nie chowaj, będą czuć się samotnie ;) Aż mnie ciekawią te pytania, no i mam nadzieję, że uzyskasz na nie odpowiedzi.
      Pozdrowienia od Mistrza Marionetek
      Strzyga :)

      Usuń
  4. Hej, hej (!). Jestem naprawdę pod wrażeniem. Nie często spotyka się opowiadania z jakąś sensowną treścią, która by w dodatku trzymała się kupy i zaciekawiała. Tak więc... może zacznę od początku:
    do lektury zachęcił mnie szablon, jak i adres bloga. Do oprawy graficznej nie mam nic przeciwko - przeciwnie wręcz, jednak jeśli już o tym mowa, to mogę napisać, że ciemny tekst trochę kiepsko czyta się na ciemnym tle, ale to taki drobiazg. W zasadzie poradziłam sobie poprzez zaznaczanie go (to jest, tego tekstu). :D
    Teraz najważniejsze, czyli wady i zalety treści. Właściwie nie będzie tego dużo, ponieważ zabrałam się do czytania tak trochę od niechcenia, z nudów, a tu - pozytywnie zaskoczona skończyłam rozdział i pomyślałam sobie, że warto by śledzić dalsze poczynania bohaterów. Najbardziej podobał mi się początek, a zwłaszcza ten fragment:
    "Cal natychmiast spojrzał na swoje ręce. Były czerwone aż po łokcie. Opadł ciężko na satynowe poduszki, wzdychając ze zrezygnowaniem.
    — Cholera… Znowu…"
    Byłam nieco podekscytowana tym akapitem i wywarł na mnie świetne wrażenie, szczególnie, iż nie czytałam prologu (nawet nie wiem, czy takowy jest xD). Ale nie potrzebowałam informacji, co działo się wcześniej i to mi się podobało. Po wszystkim oczywiście mam zamiar przeczytać prolog (jeśli istnieje), żeby wiedzieć już wszystko o fabule.
    Dla łatwiejszego ogarnięcia tekstu oraz prostszego napisania mi komentarza, podzielę moją krytykę na dwie części.
    SUBIEKTYWNIE:
    Mroczny, odrobinę krwawy klimat - brawo, świetnie ujęty. Jak dla mnie, przynajmniej. :D
    Co za dużo, to nie zdrowo - nie ma przesady w opisach i refleksjach bohaterów, co jest rzecz jasna również plusem.
    Podobał mi się także "wgląd" Lucyfera do akcji. Nie za bardzo wiem jeszcze, na czym to wszystko polegało, ale bardzo lubię - wielbię ;) - fantastykę, więc pewnie będę stałą czytelniczką. Zobaczymy :)
    Żeby wszystko nie było takie kolorowe, wspomnę, iż (chodzi o mnie) łatwo było mi się pogubić w punktach widzenia. Z początku myślałam, że - nie wiem dlaczego (?) - Vince i Cal to jedna i ta sama osoba. ;)
    OBIEKTYWNIE:
    Tak, jak wspomniałam, kolor tekstu jest uciążliwy.
    Proponuję również używać akapitów podczas dialogów.
    Zaletą (która przekonała mnie właściwie też do zagłębiania się w rozdział)jest niewielka ilość tekstu. Haha, może głupio to brzmi, a ja ogólnie naprawdę lubię czytać. Jednak strasznie trudno czasem przebrnąć przez kilkustronowe (w Wordzie na przykład) opisy przyrody, kiedy całość odcinka na blogu wynosi stron osiem. Krótkie rozdziały są więc bardzo korzystne jak na pierwsze próby z danym opowiadaniem. ;)Uważam, że dopiero później powinno się rozwijać z długością, co bez przesady również.
    Tekst był poprawny gramatycznie, stylistycznie i ortograficzne. Może to śmieszne, ale - brawo. Nie wszystkim można to napisać.

    Ojej, mam nadzieję, że nie przeraziłam Cię długością komentarza, trudno byłoby jednak zawrzeć wszystko co potrzebne, w kilku zdaniach. Prócz tego, osobiście strasznie mnie wkurza kilka zdań od rzekomego "czytelnika" i zaraz obok spam.
    Eh. :/
    No nic, będę czekać na kolejny odcinek.
    W wolnym czasie zapraszam Cię również do mnie na Piekielna-utopia.blogspot.pl.
    No, tak więc zabieram się za czytanie prologu i zakładek. :)
    Pozdrawiam ciepło (na zimę powinno się przydać) i życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw powiem tak: http://pl.memgenerator.pl/mem-image/wow-pl-ffffff-3
      To chyba najdłuższy komentarz, jaki w życiu widziałam. Czyli bardzo pozytywnie, w sumie takie najbardziej lubię. :) Odpowiedzi Ci wypunktuję, coby było łatwiej.
      1. Ten ciemny tekst chciałam zmienić już jakiś czas temu, ale jasny wyglądał jeszcze gorzej, więc zostawiłam tak, jak jest. Jak będę miała dłuższą chwilę to pobawię się z nim, aby był czytelniejszy.
      2. Prolog jest, chociaż do fabuły to on ma się niewiele. Jedyną funkcją tego mojego prologu jest pokazanie postaci Mistrza Marionetek oraz zarysowanie klimatu opowiadania.
      3. Opisy i refleksje: moja pięta achillesowa. Zazwyczaj jak tak potem czytam to, co naskrobałam mam wrażenie, że się na tym za mało skupiam. Kiedyś jednak napisałam takie krótkie opowiadanie, w którym opisami i ich szczegółowością starałam się dorównać Mistrzowi Kingowi. Przyjaciółki nie mogły przez to przebrnąć xD. Dlatego też teraz bardzo mi miło wiedzieć, że nie jest tak źle, jak mi się wcześniej wydawało. :)
      4. Postacie - będzie ich sporo, co się równa dużej ilości punktów widzenia. Na początku pewnie będą się mylić, ale inaczej musiałabym za wiele wyjaśniać, co popsułoby cały klimat i pozbawiło opowiadanie niezbędnej dozy tajemniczości. Jednak każdy bohater, któremu poświęcę jakikolwiek akapit, będzie charakterystyczny i z czasem łatwy do rozpoznania. (I hope so)
      5. Dziękuję za radę dotyczącą akapitów. Zastanawiałam się, czy powinnam to zmienić, ale kompletnie nie mogłam się do pomysłu przekonać. Obcy punkt widzenia jest w takich pierdołach bardzo pomocny. ;)

      Długość komentarza zdecydowanie mi nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, zachwyciła, a nawet zachęciła do odwiedzenia Twojego bloga ;)
      Pozdrowienia od Mistrza Marionetek i niech Wen Cię nie opuszcza :)
      Strzyga

      Usuń
  5. Witam! Notkę przeczytłam i nieomal zamarłam z wrażenia przed komputerem. Dziewczyno! Piszesz tak cudownie i wspaniale, że aż dech mi zaparło w piersiach. Postać Mistrza Marionetek zastanawiała mnie, odkąd wpadłam na tego bloga i powiem, że się nie zawiodłam, dodając cię do obserwowanych - piszesz wspaniale, a sam Mistrz mnie nie rozczarował, jest taki, jak go sobie wyobrażałam: tajemniczy, pewny siebie i niesamowicie egzotyczny.
    Och! Czekam na kolejną część!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te wszystkie komplementy, aż mi się zrobiło ciepło na serduchu. :) Cieszę się, że się nie zawiodłaś na Mistrzu i że udało mi się go przedstawić tak, jak zamierzałam. :)
      Kolejna część powinna pojawić się w ciągu tygodnia, najdalej do przyszłej niedzieli.

      Pozdrawiam
      Strzyga

      Usuń
  6. Cylindra uchyla Elżbietka Batory, chwilowo bez Anny Darvulii.

    Czuję się zaszczycona faktem, że Mistrz Marionetek również nosi cylinder! Ale do rzeczy: trafiłam tutaj dzięki rejestrowi blogów, bo sama chciałam się zapisać i zaraz to zrobię. Szukałam czegoś internetowego do poczytania, czegoś, co by mnie znów nie zawiodło i Tobie, droga Strzygo, udało się mnie nie zawieść.
    Kiedy przejrzałam bloga wraz z podstronami, pomyślałam: "Dobry klimat, polać jej". Świetna muzyka, fajny szablon, wszystko cacy i na miejscu. To tyle odnośnie do pierwszego wrażenia.

    Teraz tekst. Podczas czytania w mojej główce uformowała się myśl, że piszesz, wyobrażając sobie opowiadanie jako film... jest tak? Bo skojarzyło mi się właśnie z czymś podobnym: nie widywałam fragmentów czysto opisowych, tylko sceny, tylko "tu i teraz". Naturalnie mogę się mylić, wszak przeczytałam dopiero prolog i rozdział pierwszy. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta - różne style prowadzenia fabuły odpowiadają ludziom. Mnie to właściwie obojętne, o ile zostanie umiejętnie zastosowane. W historiach takich jak Twoja czytelnik zostaje wrzucony w wydarzenia i musi się zorientować, o co chodzi, wiążąc ze sobą pozornie odrębne opowieści, w których pojawia się wspólny element. Dobry zabieg, odbiorcy na ogół kochają się domyślać.
    Czyta się płynnie, bez zgrzytów, widać, że jesteś już obyta ze słowem. Nie konstruujesz zdań-kolosów ani też nie szatkujesz tekstu równoważnikami, chwała Ci za to. Fabuła zapowiada się cokolwiek interesująco, bardzo odpowiada mi atmosfera. Ogólnie - dobra robota, Strzygo, oby tak dalej!
    Mam jednak kilka zastrzeżeń, które wynotowałam z prologu i pierwszego rozdziału.

    1. „Jeśli się pospieszy, zdąży na autobus, który zaoszczędzi mu przynajmniej godzinę i kilka mil drogi.” – Tu zgrzytnęła logika, przynajmniej mnie. Że zaoszczędzi godzinę – w porządku, ale zakładając, że pójdzie tą samą trasą, to chyba pokona tyle samo mil, co autobusem?

    2. „Austin wdrapał się na ogrodzenie, nie zwracając uwagi na znak "Uwaga! Budynek grozi zawaleniem!"” – powtórzyła się „uwaga”. Niby nie jest to błąd, bo dalej znajduje się cytat, ale można uniknąć, zamieniając „nie zwracając uwagi” na „ignorując”.

    3. „W końcu stracił równowagę i upadł, niszcząc armię plastikowych żołnierzyków. Poczuł, jak zdziera mu się skóra na dłoniach, jak z nosa, na którego upadł (...)” – Upadł i upadł, trochę za blisko siebie. Drugie można by zastąpić „którym uderzył o ziemię” – uderzył, przysolił, zarył, rąbnął, zaiwanił, do wyboru, do koloru. Ach, i oczywiście - nie "nosa, na którego upadł", tylko "nosa, na KTÓRY upadł", jeśli zechcesz jednak to zostawić.

    4. „Udało mu się uciec, wrócił do domu. Przez długie godziny leżał w łóżku, starając się zasnąć, a kiedy w końcu mu się udało(…)” – powtórzone „udało się”.

    Mary Sue, bo padnę! Imię dla dziewczyny bezbłędne, uwielbiam je.

    „Wizerunek gówniarza najbardziej jednak niszczyły jego oczy: prawe ciemnoszare, jak burzowe chmury, a lewe przeszywająco niebieskie; oba potrafiły zmrozić rozmówcę.” – OBA oczy? Raczej oboje.

    To tyle z moich uwag. Ogólnie rzecz biorąc, jestem bardzo na tak i na pewno jeszcze Cię tutaj ponękam.
    Ups. Właśnie zajrzałam do datownika. Grudzień? Żyjesz jeszcze? Bo notka miała być wcześniej...

    No nic. Mam nadzieję, że jednak żyjesz. :)

    Pozdrawiam,
    Elżbietka Batory - chwilowo bez Anny Darvulii
    (www.hrabinowe.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żyję, żyję, a zamiast cylindra uchylę słuchawki z uszu, gdyż na głowie niczego innego nie noszę. :) Wiem, że nowy rozdział miał się pojawić już jakiś czas temu, ale Wen to złośliwe stworzenie, które z namiętnością uciekało przede mną akurat wtedy, kiedy chciałam skończyć tę część.

      Cieszę się, że pierwsze wrażenie było pozytywne, oraz że tekst Cię nie zawiódł - pochlebia to memu czarowniczemu serduchu. ;)

      Co do opowiadania-filmu - zgadza się. W sumie wcześniej nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale jak teraz o tym wspomniałaś, to oświeciło mnie. Jest to najpewniej spaczenie wynikające z miłości do kinematografii oraz chęci zostania reżyserem. Inną przyczyną jest zapewne to, że póki co nie chcę sobie pozwolić na za wiele opisów, bo mogłabym nieopatrznie wyjawić tajemnice dotyczące akcji i, przede wszystkim, postaci. Myślę jednak, że już niedługo pojawi się więcej takich tradycyjnych opisów.

      Co do Twoich zastrzeżeń:
      1. Tutaj wkradł mi się niedobry skrót myślowy, których staram się unikać, ale, najwyraźniej, nie zawsze się udaje. Chodziło mi o to, że nie będzie musiał tych kilku mil przejść na piechotę, więc nogi się nie zmęczą etc. Co nie zmienia faktu, że kiedy teraz to przeczytałam, również nie wiedziałam, o co chodzi.
      2, 3 i 4 - powtórzenia, argh. Dziękuję, za wytknięcie ich, sama ich nie zauważyłam, mimo iż czytałam tekst kilka razy przed i po opublikowaniu.
      5. Co do tych oczu to właśnie nie byłam pewna. "Oboje" jakoś tak na głos mi nie pasowały, ale zajrzałam do jeszcze kilku źródeł, to się wszystko rozjaśniło.

      Nękaj, nękaj, takie komentarze zawsze są przydatne. ;)

      Pozdrawiam
      Strzyga

      Usuń
  7. Rany Boskie, dziewczyno! Zryjesz mi psychikę bardziej,niż sama ją sobie zepsułam! To jest po prostu straszne! Wszędzie śmierć i śmierć, krew i nie wiadomo co jeszcze!
    A najgorsze w tym wszystkim jest to, że... To mi się niesamowicie podoba! ;d
    W końcu trafiłam na coś, co doskonale wpasuje się w nastrój, jaki właśnie odczuwam, yeah! Chwała Ci za to, droga Strzygo ;d
    kurcze, i w dodatku tak ładnie piszesz. Delikatnie, lekko. Po prostu jak się czyta, to nawet nie myśli się o uciekającym czasie. Jedno zdanie za drugim, tak szybko przechodzi, iż nawet się człowiek nie spostrzeże, a już przeczytał cały rozdział. Wow, szacunek! ;d
    Ogólnie to jak najbardziej pozytywne to negatywne przedstawienie swiata na mnie wpływa. Nie mogę pozbyć się uśmiechu z twarzy, czytając to ;d Kurcze, jak Ty to robisz, że pisząc o morderstwach, no horror, wywołujesz u mnie dziwny uśmiech? Może to ja jestem psychiczna jakaś... ;d


    P.S: nie wiem, czy bylabyś chętna, ale jeśli tak, to ja także założyłam bloga i byłoby mi miło, gdybyś wpadła ( taa, nie ma to jak nie wiedzieć, jak po przeczytaniu tak dobrego rozdziału zareklamować swoje DNO , hehe ;d )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głupia Freya, adresu nie podała -.-
      http://droga-do-przeznaczenia.blogspot.com/

      Usuń
  8. Tutaj rzucę tylko uwagę, że niebezpiecznie jest nazywać jakąkolwiek bohaterkę, nawet taką z pięćdziesiątego planu, "Mary Sue". Niektórym zupełnie niszczy to nastrój.
    Poza tym bardzo mi się podoba jak wyszłaś z obecnej w prologu konwencji horroru, ale coś czuję, że wyjdzie z tego tasiemiec. Może i dobrze, będzie więcej czytania.

    Pozdrawiam
    Arebell (Tales of Many Lives)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mary Sue wyszła, ponieważ nie mogłam się zdecydować na żadne imię, a to mi uparcie uderzało w klawiaturę. W opowiadaniu jeszcze do tego na pewno nawiążę.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  9. Krwawo i makabrycznie czyli coś co lubię. Bardzo podoba mi się twój styl i sposób pisania. Nawet to, że skaczesz z miejsca na miejsce nie przeszkadza gdyż robisz to ze swoistą gracją. Szkoda jedynie, że tak mało rozdziałów u ciebie i bardzo szybko skończy mi się ta przyjemność. Może właśnie dlatego zostawię troszkę na później?
    Hmmm... No nic :) wpadnę innym razem bo teraz biegnę się myć. Póki co podsyłam nieco spamu, a tak jakby ci się może nudziło kiedyś :p

    Wrzesień roku dwa tysiące szóstego jest wyjątkowo słoneczny. W powietrzu wciąż możecie poczuć powiew odchodzącego lata i jedynie zimne noce przypominają o nadchodzącej zimie. Polska ze swoim klimatem nie sprzyja ciepłolubom, ale wy wcale się tym nie przejmujecie. Cieszycie się, że kolejny dzień wita was promieniami ciepłego słońca.
    Wracając do domu zatrzymujecie się na chwilę i rozglądacie dookoła. Liście na drzewach powoli zaczynają zmieniać barwy. Mienią się żółcią i czerwienią, a wy uzmysławiacie sobie, że już niebawem feerie barw będą przypominały płomienie. Wyrażenie „Polska Złota Jesień” w końcu nabiera mocy i przemienia się w rzeczywistość. Jest dobrze, a wy odczuwacie wszechogarniającą radość i zadowolenie.
    Jednak chwila refleksji mija i ruszacie w stronę swoich domów. Już po kilku minutach majstrujecie kluczami przy zamkach i wchodzicie do środka. Jesteście sami, ale wcale wam to nie przeszkadza. W końcu macie możliwość, by spokojnie odetchnąć. Nikt nie będzie wam zrzędził nad głową, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas.
    Zdejmujecie buty i kurtki, a następnie idziecie przetrząsać kuchnię w celu odnalezienia czegoś do spożycia. Posiłek nie jest zbyt wysublimowany, ale to wam nie przeszkadza. Bierzecie talerz z jedzeniem oraz parujący kubek z herbatą po to, by następnie usiąść przed telewizorem i przy dźwiękach ekranowych posilić się w spokoju.
    Wciskacie guzik na pilocie i już po chwili ekrany rozbłyskają barwami, a z głośników lecą reklamy. Tu żubr, który występuje w puszczy, tam papier toaletowy wytrzymały dla ciężaru mrówki. W sumie nic ciekawego. Szukając interesującego was kanału, trafiacie na czarny ekran z dziwnym, białym symbolem. Nie wiecie czemu, ale pochłania waszą uwagę, skupia na sobie wasze umysły.
    Znak to okrąg z wpisanymi symbolami oraz dwiema literami „C” i „M”. Wszystko wygląda jakby promieniało. Kanapka zatrzymuje się w połowie drogi do waszych ust, a wzrok wciąż skupiony jest na obrazie. Nie macie pojęcia, co się dzieje, ale zdajecie sobie sprawę, że oto jesteście świadkami czegoś istotnego.
    Ekran jeszcze przez kilka sekund wyświetla jedynie symbol, jednak po chwili obraz gaśnie, a z głośników unosi się przyjemny dla ucha, męski, lekko chropowaty głos:
    – Czy wokół was kiedykolwiek zdarzyło się coś niezwykłego? Czy mieliście wrażenie, że nie pasujecie do tego społeczeństwa? Czy codzienna pogoń za „białym królikiem”, wywołuje u was przygnębienie i pustkę w sercu? – Głos na chwilę zamiera i sami nie jesteście pewni, czy przypadkiem to wszystko się wam nie przyśniło.
    Kiedy jednak sięgacie po piloty, na ekranie pojawia się mężczyzna ubrany w granatową szatę z kapturem naciągniętym na twarz. Widać jedynie jego zarośniętą brodę, oczy nikną w cieniu rzucanym przez materiał. Mężczyzna stoi ze splecionymi dłońmi i zaczyna mówić:
    – Jeśli czujecie się inni, jeśli zauważyliście u siebie dar, wiedzcie, że jest miejsce, gdzie w końcu poczujecie się jak w domu. Jeśli właśnie zbliżają się wasze osiemnaste urodziny, a świat wokół was stał się obcy, to znak, że oto otwierają się przed wami nowe możliwości. Otwórzcie umysły i pozwólcie, abyśmy sprawdzili, czy to właśnie wy zostaniecie naszymi kolejnymi uczniami.
    Mężczyzna kończy swe przemówienie, po czym na ekranie znów pojawia się dziwny symbol. Wiecie, że właśnie ta „reklama” zmieni wasze życie nie do poznania.
    http://collegium-magicae.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń